Rozmowy przy stole z Ks. Prałatem Józefem

 

Upłynął miesiąc od odejścia do Pana śp. Ks. Prałata Józefa Gąsiorowskiego, a mnie się stale wydaje, że za chwilę pojawi się przy stole w jadalni i będę go mógł zapytać: Co tam księże Prałacie nowego podają dzienniki telewizyjne? Ksiądz Prałat był bieżąco z prognozą pogody i wiadomościami. Przez prawie 18 lat zasiadaliśmy naprzeciw siebie przy stole i przeważnie ks. Prałat prowadził rozmowę i lubił wspominać. Z tych wspomnień, które często się już ostatnio powtarzały, niektóre bardzo zapadały mi w pamięci.

On sam czuł, że się już powtarza i ubezpieczająco zaczynał: Nie wiem, czy już to księdzu mówiłem.

Bardzo kochał swoje rodzinne strony, okolice Bobowej koło Gorlic, a dokładnie Stróżną, gdzie przyszedł na świat 3.02.1920 roku (kilka miesięcy wcześniej niż jego kolega szkolny z Wadowic, ks. Karol Wojtyła). A skąd się ksiądz prałat wziął w gimnazjum w Wadowicach? Przecież ze Stróżnej bliżej było do Nowego Sącza. W okolicach Wadowic mieszkał mój stryj, bo mój ojciec pochodził z Rodaczy koło Wadowic. Bo chyba to już księdzu mówiłem - i zaczynały się wspomnienia - Mój ojciec, jako młody chłopak został powołany do wojska austriackiego i wysłany na front w czasie I wojny światowej. Front zatrzymał się w okolicach Gorlic, żołnierze armii rosyjskiej i austrowęgierskiej zaszyli się w okopach w czasie zimy. Co tu robić w długie noce i dni zimowe? Chłopacy wylatywali do sąsiadującej z frontem wiosek. Ojciec ks. Prałata także podlatywał do Zofii Ligęzówny. Po skończonej wojnie ojciec z ciekawości pojechał do Stróżnej, czy jest tam jeszcze ta Zosia. Była. Więc w 1919 zawarli małżeństwo, a w 1920 przyszedł na świat “Józuś“. Miał 3 braci i 2 siostry. Tata widząc, że skąpa ziemia nie wyżywi tylu dzieci pojechał na 3 lata do Kanady i tam pracował przy wyrębie lasów. Wszystkie dzieci razem z mamą codziennie wieczorem modliły się za tatę o szczęśliwy jego powrót do domu. Dzięki temu wyjazdowi, kiedy skończył szkołę podstawową w Bobowej, do której chodził piechotą 4 km, mógł pójść do gimnazjum. Do gimnazjum poszedł jako pierwsze dziecko z całej wioski. Oprócz niego chodził jeszcze do gimnazjum syn miejscowego dziedzica. Kiedy wysłano po niego pojazd konny nigdy nie zaprosił Józka do niego. Józek drałował piechotą.

Zawsze bardzo wspomniał swojego dziadka, kupca końskiego, który jeździł po jarmarkach. Dziadek był jego ojcem chrzestnym. Dziadek idąc do asenterunku (poboru do wojska austriackigo) po raz pierwszy ubrał spodnie. Wcześniej chodził w płóciennicy (jak arabowie). Do kościoła jeździł konno. Miał swoje miejsce w kościele. W 1938 nasz prałat, jak dalej opowiadał, wybrał się na rowerze (rower miał drewniane rafki) nad polskie morze, gdzie służył w marynarce jego gimnazjalny kolega. Dziadek nie mógł zrozumieć i pytał go: Józek, no rozumiem jak tam trafiłeś, ale jakżeś stamtąd wrócił? Kiedyś wziął go dziadek za poganiacza przy orce w polu, ale po kilku nawrotach stwierdził: Józek, z ciebie to gospodarza nie będzie.

W gimnazjum wadowickim spotkał się z Karolem Wojtyłą i zawsze jak o nim wspominał to mówił, ,,że przy wspomnieniach o Karolu  bierze go za gardło” i widać było, że bardzo to przeżywa. Po małej maturze katecheta gimnazjalny, ks. Zacher zaproponował chłopakom, że istnieje możliwość pójścia do małego seminarium duchownego w Krakowie i równocześnie przygotowanie się do prawdziwej matury. 1 września 1939 roku wybuchła wojna. Wskutek propagandy wraz z ojcem i najstarszymi braćmi ucieka na Wschód i tam spotyka ich niespodzianka. Uciekając przed hitlerowcami wpadają w ręce bolszewików, którzy najechali Polskę od wschodu 17 września 1939 roku. Na tych ziemiach budził się nacjonalizm ukraiński, a wszystko, co polskie wywoływało u tych ludzi złe reakcje. W pewnym momencie zostali zaaresztowali w opuszczonej szkole i przypuszczali, że spotka ich najgorsze. Przypomniał sobie jedną noc, kiedy siedzą ściśnięci w szkole, aż tu nagle na zewnątrz słychać strzały i polskie okrzyki. Okazało się, że to jeden z ostatnich polskich oddziałów przechodził przez tę miejscowość i jemu zawdzięczali wolność. W drodze powrotnej do domu natrafili na tymczasową granicę, którą hitlerowcy i bolszewicy utworzyli sobie na Sanie. W przejściu Sanu i dostaniu się do Stróżnej pomogła im znajomość języka niemieckiego, którego uczył się w gimnazjum wadowickim.

W czasie wojny założył w Stróżnej sklep, który pomogła mu prowadzić mama. Handlował, czym się dało. Jeździł na rowerze wożąc naftę z swoich okolic a przywoził tytoń i to trwało przez lata wojny. Jego sklep był także miejscem spotkań partyzantów z Batalionów Chłopskich. Opowiadał także jak poszedł do baudienstu za swojego brata Julka, który zajmował się gospodarką.

Kiedy skończyła się wojna odezwał się w nim głos powołania do życia kapłańskiego, początkowo myślał o wstąpieniu do Seminarium Duchownego w Tarnowie (Bobowa leży na terenie diecezji tarnowskiej), ale zadecydowały związki - przez Wadowice - że poszedł do Krakowa. Tu najpierw zdał maturę w Liceum Nowodowskiego w Krakowie a potem wstąpił do Krakowskiego Seminarium Duchownego. Budynek Seminarium był nie do zamieszkania a wszystkich kleryków przyjął do swojego pałacu arcybiskupiego ks. abp Adam Stefan Sapieha.

Jakież to było towarzystwo, które zapisało się na I rok studiów? Najstarszy miał ponad czterdzieści lat i był zarządcą lasów u Habsburgów, a najmłodszy Franciszek Macharski lat 18. Koledzy przyszli do seminarium z bronią, bo nikt nie wiedział jak długo będzie spokój. Dopiero konferencje księdza rektora przemówiła im do rozsądku i pooddawali broń. Wykład odbywał się na wydziale teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego i prowadzili je świetni profesorowie. Niektóre wykłady były prowadzone w języku łacińskim.

Na jednym roku był razem z Andrzejem Deskurem późniejszym kardynałem i wyżej wspomnianym ks. Kardynałem Franciszkiem Macharskim. W seminarium spotkał się ponownie z Karolem Wojtyłą, który został wyświęcony już 1.XI.1946 i posłany na dalsze studia do Rzymu. On przyjął święcenia kapłańskie wraz z kolegami 2.04.1950 roku w kościele o. Franciszkanów w Krakowie i byli ostatnim rocznikiem wyświęconym przez kard. Adama Stefana Sapiehę.

Pierwszą parafią, na którą został skierowany były Dobczyce, które w tym czasie budowały kościół w rynku, gdyż kościół zamkowy został uboczu. Pomagał w pracach budowlanych starszemu proboszczowi ks. Kwietniowi szczególnie, gdy przyszło do wypłacania pracowników. Jak sam wspomniał umiał pertraktować ceny.

W Wigilię Bożego Narodzenia 1951 został przeniesiony do Wieliczki.

Parafia św. Klemensa była bardzo rozległa a należały do niej dzisiejsze parafie: Czarnochowice, Janowice, Koźmice Wielkie, Raciborsko, Siercza, Sułków, Sygneczów, Krzyszkowice. Nie było także parafii u o. Franciszkanów. Parafia liczyła 20 tysięcy mieszkańców, a niektóre wioski były oddalone o kilka ładnych kilometrów. Wspominał jak motocyklem jeździł na katechezę  najpierw do szkół, a potem, kiedy wyrzucono religię z szkół tworzył punkty katechetyczne. Wspomniał, jaki początek miała kaplica w Raciborsku, jak urządzili ją w pałacu Morsztynów. Od Wieliczki zaczęła się jego przygoda z motoryzacją. Najpierw były motocykle, którymi dojeżdżał na religię, potem Syrenki a od wielu lat aż do ostatnich dni został wierny Skodom.

Wspomniał, że katechezę, kiedy był przez 8 lat wikariuszem w Wieliczce, prowadził 6 dni w tygodniu a w niedzielę była normalna kapłańska praca. Wspomniał, jak pewnego razu przyjechała po niego na religię furmanka, którą powoziła jakąś kobieta. Wiedząc to, koledzy księża, podśmiechiwali się z niego, więc on wziął tej pani lejce z rąk i sam powoził furmanką. Innym razem wioska wyznaczyła spod numeru człowieka, który bardzo komunizował i przyjechał po niego w osłonach po oborniku a za siedzenia dla   księdza miał snopek słomy. Kiedy go zobaczyłem - opowiadał - widziałem, że była to zagrywka, aby ksiądz się uniósł honorem i nie wsiadł na wóz. On natomiast wsiadł bez słowa i paradnie przejechał przez wszystkie wioski. Zamysł tego komunizującego człowieka obrócił się przeciw niemu samemu, gdyż wiedząc to ludzie, natarli mu uszu.

Po 8 latach pracy w Wieliczce został proboszczem w Łazanach. Jak wspomniał z humorem, sąsiad, proboszcz z Biskupic przyniósł mu na początek proboszczowania kwokę z kurczętami. Bardzo serdecznie wspomniał pracę w Łazanach, budowę drogi, remont plebanii, prowadzenie gospodarstwa i zwykle duszpasterstwo. W czasie pracy w Łazanach został oddelegowany do pomocy w parafii Wawrzyńczyce.

W 1971 przyszedł do Niegowici i pracował jako proboszcz do 1995 roku, a kiedy przeszedł na emeryturę gorliwie pilnował konfesjonału. Przez 18 prawie lat był, jak sam mówił: piątym kołem u wozu. Zawsze można go było poprosić o zastępstwo. Do końca życia był czynnym kapłanem, a w konfesjonale spowiadał jeszcze w niedzielę 3 marca. Był, dopóki potrafił samowystarczalny i chętnie służył radą, jeśli się go o nią prosiło. Sprawy niegowickie pomijam, bo wy je lepiej znacie niż ja.

                                                                  Ks. proboszcz Paweł Sukiennik

 

 

WIECZERNIK - MIESIĘCZNIK PARAFII WNIEBOWZIĘCIA NMP W NIEGOWICI - kwiecień 2013 str. 4,5,6

przepisała wiktoria cieśla

Materiały udostępniła s. Natana Szaro CSCIJ - dziękujemy